Mam dwuletniego synka. Od zawsze nie miał chęci do jedzenia czegokolwiek innego niż butla z mlekiem, raz było lepiej, raz gorzej, ale jakoś sobie radziłam. Jakiś czas temu doszliśmy nawet do etapu,że w dzień jadł całkiem dobrze, więc przestał się budzić w nocy na butelkę. Niestety, czar prysł... Od miesiąca moje dziecko nie dość,że w ciągu dnia kompletnie nie chce nic jeść (cudem udaje się przemycić co najwyżej danonka lub krakersa), to w dodatku przy pobudce w nocy jest okropnie agresywny - butla ma być już i teraz, krzyczy, szczypie, kopie i gryzie... Jako,że dzielimy nadal sypialnie synek wędruje w nocy między swoim łóżkiem a naszym i gdy budzi się tak nagle,u nas, z krzykiem i kopniakiem ja mam prawie zawał... Nie można go niczym uspokoić, od razu muszę biec po mleko, po wypiciu którego zasypia tak szybko jak się obudził. W dzień to pogodne, aktywne, spokojne dziecko, owszem miewa ataki złości, co w tym wieku jest normalne, ale nie ma takich akcji, których nie można opanować. Za to w nocy odczuwam kompletną porażkę wychowawczą i jestem nie tylko niewyspana, ale tez załamana. Czy ktoś miał podobne problemy? Jak z nimi walczył? W tej chwili od kilku dni stosuje ubogą mieszankę mleczna w nocy, kaszę daje mu tylko na kolację, tak aby w dzień czuł głód i chciał jeść, jakoś próbuje to błędne koło zamknąć, bo to oczywiste że jak naje się w nocy to w ciągu dnia ten posiłek go trzyma i nie ma na nic ochoty... Ale boję się ,ze to długo potrwa, a tracę już cierpliwość:( Dodam tylko,że gdy synek jest u babci traktuje ją zupełnie inaczej niż nas, nie ma nocnych awantur,więc jego agresja jest wymierzona tylko w rodziców, nie wiem tylko w jakim celu...